Papushado łączy ironię z powagą, pastisz z historią rodzinną oraz własną autorską wrażliwość z epigońskim skokiem na klasyków. Niby puste kalorie, ale chce się więcej.
Choć bohaterki "Zabójczego koktajlu" spędzają mnóstwo czasu w bibliotece, frazę o piórze ostrzejszym od miecza zrozumiały nieco zbyt dosłownie. W wydrążonych książkach Jane Austen, Charlotte Bronte i Virginii Woolf kryje się śmiercionośna broń, zakurzone półki przypominają naszpikowany pułapkami labirynt, zaś klasyka literatury w kontakcie z gradem pocisków zamienia się w fotogeniczne konfetti. Nie szkodzi. Jak przekonywała najmłodsza z sióstr Bronte: tragiczny los tego, kto tłamsi swą prawdziwą naturę.
Naturą filmu Navota Papushado jest oczywiście bezwstydne kino eksploatacji, w którym neurotyczna twardzielka wysyła na łono Abrahama legiony nieprawych mężczyzn. Ta pierwsza jest płatną zabójczynią, która w imię moralnej racji wkracza na kurs kolizyjny ze swoimi mocodawcami. Ci drudzy robią w tzw. Firmie – szemranej organizacji, która ubiera się u Prady, obala rządy w przerwie pomiędzy poranną kawą a drugim śniadaniem i nie toleruje podobnych odruchów empatii. Ich ekranowe zderzenie to kompilacja hitów kina akcji ostatniej dekady – od "Johna Wicka" przez "Atomic Blonde" po "Jacka Reachera". Jak kraść, to od najlepszych.
Papushado nakręcił wcześniej doskonałe "Duże złe wilki" – nihilistyczną powiastkę o zemście, osłodzoną baśniową umownością. Na film wybrał się Quentin Tarantino, a po seansie pokiwał głową z aprobatą, co musiało zaowocować odruchem bezwarunkowym wśród krytyków – obaj artyści zostali połączeni narracją o komunii dusz. Lecz, z całym szacunkiem dla obydwu, łączy ich jedynie kinofilska pasja. Papushado, w przeciwieństwie do Tarantino, nie jest reżyserem mieszkającym w popkulturowym gabinecie luster. Jedną nogę trzyma na chodniku, co zresztą rodzi w kontekście jego kina pewną obawę: czy poważna opowieść w którymś momencie sklei się z niepoważnym światem?
W "Zabójczym koktajlu" – filmie o strzelających, kopiących i dźgających dziewczynach, ale też o matkach, córkach oraz sile sióstr – trzeba na to chwilę poczekać. I być może dlatego ekspozycja jest nudna jak flaki z olejem, a cały pierwszy akt wydaje się nieudolną próbą uszlachetnienia grindhouse'owego materiału. Im jednak częściej bohaterki wymieniają pełne tęsknoty i resentymentów spojrzenia, tym szybciej rośnie emocjonalna temperatura – w czym spora zasługa rozedrganej, wiecznie gotowej do ataku lub ucieczki Karen Gillan oraz emanującej matczynym ciepłem Leny Headey. A im dalej w las, tym więcej złych wilków – panie mają do kogo pruć ołowiem, a świetnie zainscenizowane pościgi, strzelaniny i bójki to popisówka reżysera, choreografów oraz pionu scenograficznego (sekwencja w szpitalu, w której częściowo sparaliżowana bohaterka wykorzystuje w walce swoje bezwładne ciało, to slapstickowa petarda!). Są momenty, w których ten krwisty koktajl akcji i humoru uderza do głowy. Są i takie, gdy wydaje się lekko zwietrzały – podczas gdy Karen Gillan oraz weteranka Michelle Yeoh przypominają, że w kinie akcji ciało jest zarówno podmiotem, jak i przedmiotem sztuki, lekko nieporadnej reszcie obsady z pomocą idzie montażysta. Generalnie jednak zabawa jest przednia.
Oryginalny tytuł – "Gunpowder Milkshake" – to strzał w dziesiątkę. Jest w nim obietnica celuloidowej słodyczy oraz czegoś, co chrzęści w zębach, przełamuje mdły smak. Papushado łączy ironię z powagą, pastisz z historią rodzinną oraz własną autorską wrażliwość z epigońskim skokiem na klasyków. Niby puste kalorie, ale chce się więcej.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu